czwartek, 17 marca 2011

TNA VICTORY ROAD 2011

Universal Studio gościło uczestników tegorocznego Victory Road. Droga do Lockdown, którą wytyczyła niedzielna gala przypominała jednak polskie kręte nawierzchnie. To nie był dobry wieczór dla braci Hardych. Zdecydowanie nie był to najlepszy wieczór dla TNA.




Minęło zaledwie 8 miesięcy i fani TNA po raz kolejny mogli zobaczyć  Pay-Per-View pod nazwą Victory Road. Władze organizacji dokonały zmian w kalendarzu i przeniosły galę z lata na marzec. Świadomi ubiegłorocznej porażki z emisją poniedziałkowych Impaktów tuż przed Wrestlemanią, postanowili w tym roku inaczej rozłożyć akcenty. Nie można odmówić im racji, albowiem w marcu TNA bardzo ciężko jest rywalizować z WWE. Choć trudno było oczekiwać pięciogwiazdkowego show, nikt chyba jednak nie spodziewał się takiego obrotu spraw, jakie przybrały wydarzenia niedzielnego wieczoru. Skandaliczne zakończenie PPV przyćmiło wszystko to, co działo się przez 2,5 godziny. I można by godzinami rozpisywać się o siedmiu pojedynkach Victory Road, ale i tak wszyscy będą mówili wyłącznie o ósmym. Co zdarzyło się na koniec gali?

W main evencie zawodów mieli spotkać się Sting i Jeff Hardy. Okazało się jednak, że Jeff łagodnie mówiąc nie jest w stanie wziąć udziału w walce. Jeff przybył na Impact Zone z opóźnieniem i na niedługo przed wejściem na ring zaszył się gdzieś w budynku. Miał spore problemy, żeby dostać się w ogóle do kwadratowego pierścienia, co skrzętnie uchwyciły kamery telewizyjne. Niepewny, chwiejny krok wyraźnie sugerował, że Hardy był pod wpływem jakiś środków. Sytuację próbował ratować Bischoff, który zjawił się na ringu, by "ukraść" trochę czasu antenowego i zdecydować o nadaniu pojedynku bezproduktywnej stypulacji. W efekcie walka trwała nieco ponad minutę i szybko została zakończona scorpion deathlock'iem. Zdenerwowany i zdezorientowany Sting nawet nie próbował robić dobrej miny do złej gry. Wściekli fani opuszczali Universal Studio, a pozostałe minuty przekazu telewizyjnego wypełnił skrót wydarzeń PPV. Z całą pewnością nie tak powinna wyglądać walka wieczoru szanującej się organizacji wrestlingowej, za którą dodatkowo stoi sam Hulk Hogan. Fatalne potraktowanie swoich fanów i abonentów PPV, TNA postanowiło wynagrodzić oświadczeniem, w którym nie tylko przeprasza za niedzielne wydarzenia, ale również daje możliwość półrocznego korzystania ze swoich zasobów audiowizualnych. Niesmak jednak pozostał. Co dalej z Jeffem Hardym?

No cóż, nie wygląda to dobrze. Wciąż nie znamy rozstrzygnięcia w sprawie sądowej, jaka toczy się przeciwko niemu za posiadanie narkotyków. Grozi mu nawet kara więzienia. Na poniedziałkowym tapingu Impactu nie pojawił się, gdyż został odesłany do domu. Bez wątpienia ciężko będzie mu odzyskać nie tylko zaufanie, ale i push jakim został obdarzony. Na tą chwilę wydaje się, że będzie konieczność wprowadzenia planu B. Kiedy dyskutowano na temat lidera Immortal w grę wchodziły dwa nazwiska. Oprócz Hardy'ego pod rozwagę brano również Rob'a Van Dam. Myślę, że teraz RVD może zająć miejsce Jeffa. Co prawda, ani Van Dam ani Anderson nie zapewnili sobie prawa do walki ze Stingiem. Ale nie wykluczone, że dojdzie do triple threat match'u między Stingiem a wymienioną dwójką. Czy byłoby to dobre dla TNA to już osobny temat. Teraz najważniejszym dla organizacji Dixie Carter jest analiza tego, co się stało w niedzielny wieczór i wyciągnięcie wniosków na przyszłość, tak aby się to już nie powtórzyło. Nikomu bowiem nie zależy na tym, żeby TNA samo strzelało sobie w stopę.

WYNIKI VICTORY ROAD 2011:


p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz