wtorek, 31 marca 2009

The Wrestler: why Darren why?

Kiedy niemal każdego dnia miałem styczność z wyszukanym i przykuwającym uwagę promo, najnowszej produkcji Darrena Aronofsky'ego spodziewałem się, że nareszcie powstał film o wrestlingu, który we właściwy sposób naświetli problemy współczesnych zawodowych zapaśników. Wielokrotnie nagrodzony - niewątpliwie jest jednym z hitów wiosennych repertuarów kin na całym świecie.




I chodź wiele wysokobudżetowych amerykańskich produkcji śmiało można nazwać kiczem, to reżysera filmów: Requiem dla Snu, Pi, Źródło trudno posądzić o tworzenie banalnego kina. Historia o Randym "The Ram" Robinsonie też miała nie być banalna. Niestety, 'The Wrestler' Aronofsky'ego to po części banalne, przerysowane i wbrew pozorom mało odważne dzieło.


Niewątpliwie na ocenę filmu rzutuje fakt, że akcja została nakreślona w realiach tzw. scen niezależnych amerykańskiego wrestlingu (Indy's). Ani CZW ani ROH to nie są organizacje wiodące w USA. A co za tym idzie, the wrestler z WWE czy TNA (największe federacje w USA) to nie ten sam the wrestler z CZW czy RoH. Dlatego sporym nadużyciem reżysera jest nadanie temu filmowi takiego tytułu. Widz nie znający specyfiki amerykańskiego wrestlingu, widząc walkę Randy'ego na evencie CZW może w świadomości zapisać sobie w ten sposób obraz zawodowego wrestlingu. A przecież to jest margines, w dodatku najbardziej patologiczny! Przeciętny Amerykanin, czy szerzej fan pro-wrestlingu zna Hulka Hogana, The Rock'a czy Steve'a Austina, ale z pewnością nie orientuje się w rzeczywistości CZW czy nawet RoH. Co z tego wynika? Otóż, Randy "The Ram" Robinson to człowiek biedny, schorowany, zostawiony samemu sobie. Zapaśnik z WWE to gwiazda telewizyjna, podpisująca lukratywne kontrakty za swoje występy w ringu, ale nie tylko. Dla wielu zapaśników kariera w WWE lub TNA, czy wcześniej w WCW to odskocznia do bram Hollywoodu. To są ludzie zamożni, którzy prezentują się w telewizyjnych programach bez czerwonej kropki. Nie ma tam miejsca dla walk extreme w stylu CZW. The Wrestler, znany przez przeciętnego Amerykanina to nie sprzedawca mięsa czy też mięśniak-beztalencie. Gwiazdy wrestlingu to postacie znane z ringu, programów Jaya Leno czy Larry'ego Kinga, wielu seriali i filmów. To po co w takim razie powstał film Darrena Aronofsky'ego?


Z pewnością inspiracją do tego jest stosunkowo duży odsetek młodych zapaśników, którzy zmarli w młodym wieku w ciągu ostatniej dekady. Cieniem na ten biznes kładą się historie Eddiego Guerrero czy Chrisa Benoit, które odbiły się echem w całej Ameryce. Nawet Kongres USA zajął się problemem stosowania niedozwolonych środków farmakologicznych przez zawodników. Skłonność do nadmiernego zażywania środków przeciwbólowych, sterydów, nierzadko zmieszane z innymi używkami to poważny problem, z którym muszą radzić sobie największe federacje wrestlingu. W WWE powstał specjalny program Wellness Policy mający na celu oczyszczenie środowiska ze szkodliwych wspomagaczy. Jednak problem ten nie wynika z tego, że wrestlerzy biorą udział w ekstremalnych walkach i mieszkają w campingu. Przeciwnie, problemem w WWE jest fakt, że zapaśnicy spędzają 3/4 roku w podróżach, przemieszczają się po całej Ameryce każdego tygodnia, uczestniczą w wielu galach. Promują się w Europie, Azji czy Australii. Odwiedzają żołnierzy w Afganistanie czy Iraku. Nie mają czasu dla swoich rodzin, żyją w nieustannym biegu, pod dużą presją. Brakuje im czasu na odpoczynek i wyleczenie wszystkich kontuzji. Stąd wielu z nich nadmiernie sięgało po środki przeciwbólowe, w obawie, że po dłuższej przerwie nie wrócą na pozycję, którą udało się im osiągnąć. Jako, że z wrestlingu właściwie "da się żyć" jedynie w federacjach, które mają oglądalność telewizyjną, czyli WWE i TNA to wielu zapaśników robiło i nadal robi wszystko, by pozostać "na świeczniku". Tak więc świat wrestlingu wg. Aronofsky'ego to niszowe potraktowanie problemu. Niestety reżyserowi zabrakło odwagi, aby pójść o krok dalej. Spotkałoby się to z oporem zarówno ze strony najpotężniejszej federacji wrestlingu na świecie - WWE, jak i Hollywood, które przecież często korzysta ze współpracy z wrestlerami. I choć twórcy filmu "The Wrestler" podkreślali wielokrotnie, jak bardzo liczyło się dla nich, możliwie najbardziej wierne odwzorowanie rzeczywistości panującej w zapaśniczej branży, to jednak trzeba przyznać, że udało się im to z mizernym skutkiem. Tej konstatacji nie zmienia nawet całkiem dobra gra powracającego Mickey’ego Rourke’a.


p.

1 komentarz:

  1. Film, którego nie da się długo pamiętać...

    OdpowiedzUsuń