piątek, 19 marca 2010

Stone Cold na RAW

Steve Austin to bez dwóch zdań legenda WWE. Każda jego obecność na ringu McMahona wywołuje duże zainteresowane. Nie inaczej było i tym razem, o czym świadczy niski rating konkurencyjnego Impactu.




Austin wystąpił na poniedziałkowym RAW jako guest host. I trzeba przyznać, że jego osoba akurat doskonale pasowała do funkcji gospodarza tego show. Smaczku temu wydarzeniu dodaje fakt, że po latach na tym samym ringu mogli spotkać się Austin i Bret Hart. Oboje bardzo się szanują. Do historii przeszła ich świetna walka na Wrestlemanii XIII. Najwięcej jednak zawdzięcza im ten trzeci - Vince McMahon. To właśnie Hitman i 3:16 wyznaczyli nowe kierunki rozwoju jego federacji. Bret stał się prawdziwym motorem napędowym WWF, kiedy ich szeregi opuścili m.in Hulk Hogan i Ric Flair. Z kolei, po odejściu z WWF nomen omen Hitmana, Austin przejął pałeczkę i stał się jego prawdziwą gwiazdą. Rattlesnake poprowadził federację McMahona do zwycięstwa nad WCW, redefiniując dotychczasowe znaczenie wrestlingu. W ubiegły poniedziałek oboje stanęli ramię w ramię przeciwko Vince'owi.

Udział Austina na RAW to trzy segmenty: opening speach, backstage i contract signing. W każdym z nich był jedynie cieniem samego siebie. Inaczej niż zwykle, jego monologi nie porywały tłumów. Ba! Jego występ o dziwo nie został okraszony żadnym stunner'em. Steve niestety pokazał się szerokiej widowni jako celebryta - aktor Hollywood, a nie była gwiazda ringu. Szkoda, bo Austina pewnie szybko nie zobaczymy w WWE. Obawiam się jednak, że następnym razem magia jego nazwiska, może już nie zadziałać tak korzystnie na ratingi WWE.

p.

1 komentarz:

  1. Zgadzam się, że Steve Budweiser to już nie ten sam gość, ale Austin to Austin :)

    OdpowiedzUsuń