piątek, 18 stycznia 2013

Rasslin' Focus: Pełzająca rewolucja?

Ratingi to dla federacji "telewizyjnych" rzecz niemal święta. Ostatnio ukazały się pełne wyniki oglądalności dwóch największych organizacji wrestlingowych w Stanach Zjednoczonych. Przyglądając im się można zaryzykować tezę, że profesjonalny wrestling właśnie w swojej kolebce przeżywa kryzys.


Punktem wyjścia rozważań niech będzie zadziwiająco niski wskaźnik oglądalności flagowego programu WWE - Monday Night RAW. Trudno w to uwierzyć, ale ubiegły rok przyniósł uśredniony rating tego show na poziomie 2.99, co daje najgorszy wynik od 15 lat. Dla porównania w latach 1999 i 2000, kiedy WWE zadawało decydujący cios WCW podczas Monday Night Wars, widzów przed telewizorami było aż dwukrotnie więcej! Nie pomogło nawet zwiększenie czasu antenowego wraz z RAW numer 1000. Ze Smackdown zresztą, sprawa ma się podobnie. Czyżby więc jesteśmy u progu systemowych zmian?

Wiele na to wskazuje. Od dłuższego czasu widać, że pewien koncept, określony porządek wyczerpuje się. O ile w przypadku WWE nie widać większych nerwowych ruchów, o tyle w TNA ani myślą trwać w najlepszym wypadku w stagnacji. Oglądalność Impaktu mniej więcej stoi na tym samym poziomie od lat, choć będąc skrupulatnym należy wspomnieć, że ubiegły rok był jednak gorszy od 2011. Za ostatnie 12 miesięcy rating tego programu kształtuje się na poziomie 1.01, podczas gdy ten z 2011 roku miał 1.17. Wyniki sprzedaży PPV wcale nie są lepsze. Nic więc dziwnego, że Dixie Carter zapowiedziała duże zmiany.

Przede wszystkim szefowa TNA pragnie wrócić do modelu, który obowiązywał już w latach 90-tych. Kalendarz na 2013 rok to cztery wielkie i większe gale PPV, czyli Genesis, Lockdown, Slammiversary i oczywiście Bound for Glory. Natomiast luki po zniesionych imprezach wypełnią eventy dedykowane, zwane TNA Wrestling: One Night Only. Przypomina to sytuację jaka miała miejsce w WWF. Wtedy wszystko kręciło się wokół Royal Rumble, Wrestlemanii, King of the Ring (te z każdym rokiem traciło jednak na wartości), Summerslam i Survivor Series. Z czasem wolne terminy Vince przeznaczył na cykliczny projekt - In Your House, który później ewaluował i przerodził się w kolejne gale PPV. Niemniej to ten "Wielki Wrestlingowy Szlem" napędzał wydarzenia w WWF. Teraz ma być podobnie w TNA.

Na pewno do takiego posunięcia, włodarzy TNA zmusiły realia. Słaba sprzedaż, a często też nie najlepsza jakość gal spowodowały, że malejący popyt musiał odcisnąć ślad na strukturze podaży. Jest też druga strona medalu, którą trafnie zdiagnozował w jednym z wywiadów Bully Ray. Uważa on, że organizowanie co miesiąc gali PPV może się wypalić. - Bo co jest wyjątkowe, a co nie? Czasami możesz po obejrzeniu PPV stwierdzić, że właściwie to czwartkowy Impact był lepszy. Więc za co płacę? Pamiętam, że kiedyś Wrestlemania, Royal Rumble, Survivor Series, Summerslam, Starrcade to były wyjątkowe widowiska, bardzo dobrze przygotowane. Widz miał w sobie taki ładunek emocjonalny, że potrafił powiedzieć sobie - absolutnie muszę obejrzeć to show! A dziś, gdy mówimy o WWE, TNA lub ROH - czy jest coś takiego, co koniecznie musimy zobaczyć? Okay, wiem, że muszę obejrzeć Bound for Glory, Wrestlemanię. Coś jeszcze? - kończy retorycznie Ray.

Bully Ray zauważa istotną koherencję, która często umyka uwadze. Większy odstęp pomiędzy poszczególnymi galami PPV, to także więcej czasu na właściwe poprowadzenie storyline'ów w trakcie tygodniówek. Tym samym podnosi się jakość i oglądalność nie tylko PPV, ale i programów pokazywanych w telewizji otwartej. A to jest równie ważne, jak dobra sprzedaż z gal PPV. Weźmy dla przykładu jesienny kalendarz WWE. 15 września odbędzie się gala Night of Champions, 6 października Over the Limit, zaś 27 października Hell in a Cell. Przy takim zagęszczeniu imprez trudno o dobrą podbudową i nasycenie wspomnianym ładunkiem emocjonalnym. Oczywiście można rozpisać kilka historii od razu na kilka eventów, tylko, że wracamy znowuż do pytania: za co ja płacę?

Przyszłość gal PPV to mniej gal PPV. W moim odczuciu przyszłość to także wielkie eventy organizowane poza Stanami Zjednoczonymi, przede wszystkim w Europie. Oczywiście nie wszystkie. W latach 90-tych nierzadko zdarzało się, że gale PPV odbywały się w Kanadzie, a nawet w Londynie (Summerslam 1992). Wielka Brytania to taki naturalny ambasador wrestlingu na Starym Kontynencie. Wielkie tradycje, ale też możliwości do organizacji czegoś więcej niż li tylko tapingów RAW, Smackdown czy ostatnio również Impaktów. Warto przypomnieć, że Brytyjczycy mieli swoje PPV, które w latach 1999-2002 cyklicznie się tam odbywało i nosiło nazwę Rebellion. WWE chlubi się swoim zasięgiem, pora więc, żeby zaczęła z tego korzystać. Wystarczy popatrzeć na dane przedstawione poniżej, które wyraźnie pokazują, że pewien boom na wrestling w Stanach Zjednoczonych się skończył. Coś się przejadło. Wydaje się natomiast, że rynek europejski jest w tym momencie bardziej chłonny. Jest coś jeszcze. Trudno to empirycznie udowodnić, w dodatku może zabrzmieć jak herezja, ale dziś wydaje się bardziej niż kiedykolwiek, że mainstreamowy wrestling lepiej rozumieją widzowie spoza USA. Oczywiście nie mam na myśli tutaj takich ważnych "ośrodków" jak Philadelphia, Nowy Jork czy Chicago. Być może to kwestia spojrzenia z dystansu. Coś w tym jednak jest, że podczas Wrestlemanii, kiedy zjeżdżają się fani z całego świata, reakcje publiczności mają najwięcej wspólnego z obiektywizmem. Wymagania są więc duże. WWE nie może sobie pozwolić na fuszerkę. Nie ma mowy, żeby ktoś opuścił to show z pytaniem: za co ja płacę? Efekt? Wrestlemania bije co roku rekordy z wpływów finansowych. Recepta na sukces? Nie trzeba wymyślać prochu, wystarczy częściej powielać mechanizmy zawarte w znakomitym wzorze.

Uśrednione wartości roczne ratingów najbardziej popularnych programów wrestlingowych w USA

p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz