niedziela, 28 listopada 2010

Rasslin' Focus: Kto obejmie schedę po Regalu?

Już jutro odbędzie się dziewiętnasta edycja niezwykle prestiżowego turnieju King of the Ring. Ósemka wrestlerów będzie rywalizowała o miano "króla ringu", które nie tylko zapewni zaszczytne miejsce w historii, ale może być świetną odskocznią do walki o najwyższe laury w WWE.


Koncept nazwany King of the Ring miał do 2002 roku stałe miejsce w kalendarzu WWF/E. Wyjątkowo KOTR nie odbył się w 1990 i 1992 roku, co nie zmienia faktu, że należał do "wielkiej piątki" największych imprez organizowanych przez WWF. Po 2002 roku turniej został rozegrany jeszcze tylko dwukrotnie, a jego ranga znacznie się zmniejszyła. Dość powiedzieć, że jutrzejsze zawody są tylko częścią 3-godzinnego Monday Night Raw. Pretendentami do zdobycia korony są: Sheamus, Ezekiel Jackson, Daniel Bryan (US Champ), John Morrison, Drew McIntyre, "Dashing" Cody Rhodes, Kofi Kingston oraz Alberto Del Rio. Jak łatwo zauważyć cała ósemka to wrestlerzy, z którymi WWE wiąże spore nadzieje na przyszłość. Inaczej niż w 2008 roku, kiedy wygrał weteran William Regal (dostał ten tytuł za całokształt swojej kończącej się kariery). To właśnie King of the Ring wynosił na inny poziom, kariery takich gwiazd jak: Stone Cold Steve Austin, Bret Hart, Owen Hart czy Triple H.


Jak widzimy tylko Bret "Hitman" Hart dwukrotnie sięgnął po ten zaszczytny tytuł. Bliscy powtórzenia jego wyczynu byli: Randy Savage (przegrał w finale w 1988r.) i Kurt Angle (przegrał w finale w 2001r.). Obaj byli o krok od obrony tytułu. King of the Ring to przede wszystkim początek wielkiej kariery Austina. To właśnie podczas tego PPV w 1996 roku Stone Cold rozpoczął marsz na szczyt WWF. Co ciekawe, mimo starań, korony na swojej głowie nie zawiesili: Undertaker, The Rock, Shawn Michaels, Big Show czy Chris Jericho. Ale to już przeszłość.

W tym roku do ćwierćfinałów KOTR awansowało ośmiu utalentowanych i zarazem młodych zawodników. Kto będzie tą perełką w koronie WWE - dosłownie i w przenośni? Nikt z tych wrestlerów nie brał udział w turnieju zorganizowanym dwa lata temu. To będzie wbrew pozorom (biorąc pod uwagę obecną rangę zawodów) bardzo istotny wieczór. Dowiemy się, kto z tych młokosów (Morrison jest z najstarszym stażem w WWE) będzie wkrótce mógł częściej ocierać się o main eventy. W moim przekonaniu faworytem jest Sheamus, który już zdążył dwukrotnie być mistrzem WWE. To w jakimś stopniu zaprzecza logice, bo spodziewam się zwycięstwa kogoś, kto dopiero będzie odnosił największe sukcesy. Liczyć się będą również McIntyre, Rhodes i Morrison. Ale to Irlandczyk ma absolutnie wszystko, by na długie lata stać się gwiazdą WWE. Podobnie zresztą jak Del Rio. Alberto jednak obecnie uwikłany jest w feud z Mysterio i wątpię, żeby Rey pozwolił mu wygrać ten turniej. Czarnym koniem może być Cody Rhodes, dla którego zgarnięcie królewskich szat byłoby spójne z jego "dashing" attitude. Nie można skazywać na porażkę Kingstona i Bryana. Szczególnie ważne byłoby zwycięstwo Kofiego, który od jakiegoś czasu przyhamował i utknął w mid-cardzie. Ezekiel Jackson ma raczej najmniejsze szanse z całej stawki. Bez względu na to kto wygra, dobrze się stało, że King of the Ring raz jeszcze przypomni się fanom WWE. Szczególne powody do zadowolenia będą mieli widzowie w Philadelphi, gdzie turniej wraca po 15 latach. A czy tego samego wieczoru powróci również King of Kings? Niewykluczone, że będziemy świadkami konfrontacji: nowy King of the Ring - Sheamus vs. King of Kings - Triple H. To właśnie Irlandczyk spowodował przymusową przerwę The Game. Poniedziałkowe RAW mogłoby być dobrym momentem na come back. To tylko rozważania i spekulacje. O tym jak będzie naprawdę przekonamy się za niewiele ponad 24 godziny.

p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz