wtorek, 8 lutego 2011

Rasslin' Focus EXTRA: Ostatni żołnierz WCW

Portale internetowe aż huczą od plotek i spekulacji na temat tajemniczej postaci, która ma się pojawić 21 lutego na RAW. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że w rozważaniach nieustannie przewija się w tym kontekście osoba Steve'a Bordena, czyli legendarnego Stinga.



Czy prawdą jest, że "The Icon" podpisał kontrakt z WWE? Wiele osób tak uważa, zwłaszcza po lekturze New York Daily News, który napisał, że Steve Borden związał się z World Wrestling Entertainment rocznym kontraktem. I w zasadzie wątpliwości by nie było, gdyby nie to, że żadne inne, wiarygodne źródło nie może potwierdzić tej informacji. A to stoi w sprzeczności w zdefiniowaniu tego newsa, tak czysto po dziennikarsku jako prawdziwego. Jednakże fanów wrestlingu, a szczególnie fanów Stingera - a jest ich wielu - wyobraźnię pobudza powrót Nasha i Bookera T oraz nadchodząca gala Hall of Fame, w której mają pojawić się gwiazdy WCW. A któż bardziej może aspirować do miana twarzy WCW niż Sting? Klip, który emitują programy WWE nawiązuje do nieco mrocznej postaci Stingera z późnych lat 90-tych (w klimacie Seek & Destroy entrance), chociaż póki co, pierwsza jego odsłona nie wyjawia sylwetki bohatera tego nagrania.


By dopełnić obrazu sytuacji przypomnę, że wciąż niejasny jest status Stinga w TNA. Co prawda jego profil wciąż widnieje w rosterze, ale jego kontrakt już wygasł. Zresztą nawet jeśli The Icon chciałby przeskoczyć do WWE, Dixie Carter nie robiłaby mu problemu, podobnie jak to było z Kevinem Nashem. Przedstawione fakty nie mogą przeoczyć najważniejszego pytania, jakie w tej sprawie należy postawić. A mianowicie, jaki byłby sens angażu Stinga w WWE, z punktu widzenia samego wrestlera?


Jedyny argument, jaki przemawia za parafowaniem umowy Stinga z WWE to gaża. Pieniądze zawsze mogą być ważną kartą w negocjacjach, tym bardziej, że tyle ile u Vince'a nigdzie indziej nie dostanie. Problem dla McMahona jest tylko taki, że Steve nigdy wcześniej im nie uległ. Mimo, że po wchłonięciu WCW był na czele listy życzeń. Ba! Sting sześciokrotny mistrz WCW (więcej razy tytuł zdobywał tylko Ric Flair) jako jedyny w historii champion tej federacji nigdy nie przekroczył progów WWF/E! Borden stał się legendą tego biznesu, mimo że nigdy mu w tym nie pomógł Vince McMahon. To jest wielkie osiągnięcie, którym wzbudził szacunek nie tylko wśród miłośników WCW. Sądzę więc, że przyjście do WWE jest mu w niczym niepotrzebne, gdyż z tą federacją nie ma absolutnie żadnych związków. Tym bardziej, że Borden powoli żegna się z wrestlingiem, więc za późno na jakieś nowe kreacje. Jeszcze bardziej pobożnym życzeniem wydaje się jego walka z Undertakerem na Wrestlemanii. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby Sting miał się podłożyć Takerowi. Steve przez lata obawiał się naruszenia jego wizerunku przez WWE i ciężko uwierzyć w to, żeby został kolejną ofiarą streaku. Nic dziwnego, że nigdy nie ufał Vince'owi, gdyż patrząc z boku widział jak swoje kariery na drobne rozmieniali w WWE: Goldberg, Steiner, DDP, Nash i inni. Czy w erze PG Stinger może mieć pewność, że z nim nie będzie podobnie? Nie wydaje mi się też, żeby dostał przywilej decydowania o kierunku kreowania swojej postaci. Wracam więc znowu do pytania, po co miałby wrócić? Na pewno całkiem realny jest jego udział na ceremonii Hall of Fame. To swoiste tribute to WCW, chociaż oficjalnie nie jest jeszcze to potwierdzone to dobry argument, żeby zaprosić Stinga do siebie. Mimo, że w TNA spędził z przerwami ostatnie 7 lat, to jednak Borden na zawsze będzie kojarzony przede wszystkim z organizacją Teda Turnera. Zresztą już nie raz udowodnił, że był bardzo oddany WCW. Chociażby wtedy, kiedy po zniknięciu z telewizji powrócił na ostatni epizod Nitro, by zmierzyć się z Flairem.


Wszystkie te dywagacje odnośnie pojawienia się Stinga w WWE nie mają raczej realnej podstawy. Choć warto w tym momencie przypomnieć słowa samego zainteresowanego, który powiedział o sobie kiedyś w WCW jedną ważną rzecz: There is only one thing for sure. There is nothing for sure. Niech ta wypowiedź pozostawi nas nadal w niepewności, bo wielu - w tym ja - zawsze z przyjemnością będą oglądali Stinga w akcji.


Jeśli nie Sting to kto? Najprawdopodobniej jest to Undertaker. Nie można wykluczyć też Triple H. Wyobrażam sobie nawet, że na Wrestlemanii może dojść do walki obu gwiazd ze sobą. The Game może chcieć pomścić swojego przyjaciela Shawna Michaelsa. Tutaj jednak pojawiają się znaki zapytania. Po pierwsze, nie wiadomo czy Undertaker będzie zdrowy na kwiecień, a po drugie zarówno Triple H, jak i Taker mają niewyrównane rachunki. The Game z Sheamusem, Taker z kolei z Kane'm i Barrettem. A może wszystkie te "kandydatury" niespodziewanie pogodzi Tyler Black aka Seth Rollins? Niemniej już niedługo przekonamy się kim jest tajemnicza postać i zapewne do tego czasu w internecie będzie nadal wrzało od spekulacji. Nie zapominajmy, że mamy obecnie gorący okres przed Wrestlemanią i (prawie) wszystko jest możliwe.

p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz