sobota, 7 stycznia 2012

ŚWIAT WG. VKM

Powrót Chris'a Jericho był najważniejszym wydarzeniem pierwszego tygodnia nowego roku. Choć w gruncie rzeczy nie był to zaskakujący come back, albowiem "w sieci" aż huczało od plotek. Nie mówiąc już o poniedziałkowym zdjęciu Jericho na lotnisku w Memphis. I nie pomogły nawet barwne "ćwierkania" samego zainteresowanego, który zarzekał się, że to nie on kryje się za tajemniczym promo. O ile pojawienie się Y2J na poniedziałkowym RAW nie było wielką sensacją, o tyle wciąż nie znamy tożsamości postaci kryjącej się za słowem "She". A to właśnie Ona stoi za powrotem Chrisa do WWE.

Od początku ukazywania się klipów zwiastujących nadejście kogoś ważnego 2 stycznia 2012 roku, nie potrafiłem zrozumieć, co może łączyć Jego i Ją - bohaterów poszczególnych serii. Jeśli On to Jericho, to kto jest tą kobietą? Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej zacząłem wątpić w powrót Jericho. Aż w końcu doszło do mnie, że odpowiedź może być tylko jedna. Bezpośredniego związku między nimi po prostu nie ma. Więc o co tu chodzi?

Cofnijmy się parę lat wstecz. Jest czerwiec 2007 roku. Vince McMahon wpada na kontrowersyjny pomysł, zrobienia storyline'u w oparciu o swoją śmierć. Na jednym z czerwcowych RAW, Vince wchodzi do swojej limuzyny, która po chwili wybucha. Oczywiście wszystko zostało odpowiednio zaaranżowane, tak aby wyglądało to przekonująco. McMahon "ginie" w zamachu. Nim jednak storyline na dobre się rozkręcił, cały plan wziął w łeb. Wszystko za sprawą wstrząsającej tragedii z udziałem Chrisa Benoit. To było prawdziwe trzęsieni ziemi w WWE. Vince nie mógł zakopać głowy w piasku i zdecydował się na przerwanie storyline'u. Nie zmienia to faktu, że już wtedy Vince miał chrapkę na coś bardzo kuszącego. McMahon zapragnął bowiem przeżyć swoją śmierć. W normalnych warunkach trudno nam sobie realnie wyobrazić, jak będzie funkcjonowało nasze otoczenie po naszej śmierci, jak będzie wyglądał świat, gdy nas już nie będzie. W świecie wrestlingu na taki skrajny eksperyment można sobie pozwolić. Dla Vince'a całym światem jest WWE. Stoi on za wszystkim, czym WWE było i jest na przestrzeni ostatnich trzech dekad. Jego śmierć zapewne wywróciłaby krajobraz WWE do góry nogami. Ale jakby to faktycznie było, gdyby mnie nie było - mógł się zastanawiać, bądź co bądź wiekowy już Chairnman of the Board. W 2007 roku nie zrealizował jeszcze swojego śmiałego zamiaru.    


Po czterech latach temat powrócił. Tym razem w znacznie łagodniejszej wersji. 27 czerwca 2011 roku CM Punk wygłosił na RAW słynne już promo, w którym stwierdził, że WWE mogłoby być lepsze po śmierci Vince'a, ale jest to wątpliwe, bo wtedy firma zostanie przejęta przez córkę idiotkę, równie głupiego zięcia i innych ludzi pokroju John'a Laurinaitisa. No właśnie. Czy CM Punk ma rację? Vince trzymając wszystkie karty w dłoni odpowiada - sprawdzam! W ten sposób rusza z całym rozmachem storyline, który ma rzucić światło na tezę CM Punka i zadość uczynić wcześniejszym planom McMahona. Zaraz po Money in the Bank PPV, 18 lipca 2011 roku dochodzi do zmiany warty. Triple H informuje Vince'a o rzekomej decyzji zarządu i od tego momentu The Game przejmuje stery w WWE.


Krótkie panowanie Triple H jest pełne napięć i turbulencji. Po piętach Hunterowi szczególnie depcze CM Punk. W tym momencie nasuwają się analogie. Punk swoje promo skierował do fanów w koszulce Austina. Przypadek? A może nawiązanie do tego, co już kiedyś było. Vince McMahon swój wizerunek w latach 90-tych zmienił o 180 stopni na bazie konfrontacji z szalenie wymagającym przeciwnikiem, jakim był Stone Cold. Z komentatora wydarzeń stał się wtedy aktywnym graczem na scenie. To był niezwykle skuteczny manewr, który przyniósł wiele pożytku dla ówczesnego WWF, a także dla samego McMahona. Zetknięcie się Triple H z bezkompromisowym CM Punkiem było czymś podobnym i znamionowało o skali trudności bycia szefem w WWE. To, że kierowanie takim kolosem nie jest wcale proste, udowodnił również John Laurinaitis, który od początku kopał dołki pod nowym C.O.O. Aż w końcu mu się to udało i doszło do przejęcia przez niego władzy.

Rzecz jasna, John Laurinaitis został mianowany jedynie przejściowym (interim) szefem. W końcu bowiem jest on tylko częścią większego storyline'u. John i tak już trwa na swoim stanowisku dłużej niż Triple H. Wracając do CM Punka, w swoim promo wymienił on jeszcze jedną osobę, która może przejąć schedę po McMahonie. A mianowicie Stephanie McMahon - ukochaną córkę Vince'a, która od dłuższego czasu pozostaje w cieniu. I moim zdaniem to właśnie do niej należy tożsamość tajemniczej "She". Tak samo jak "posłużono się" CM Punkiem, by powierzyć władzę Hunterowi i Laurinaitisowi, tak samo teraz zostanie "wykorzystany" powrót Jericho do przekazania pałeczki w sztafecie Stephanie. A przy okazji możemy być świadkami interesującego feudu Punk vs. Jericho.

Pojawienie się Stephanie przed Royal Rumble raczej nie wchodzi w grę. Jednak jej powrót do WWE wydaje się być już tylko kwestią czasu. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że CM Punk koncentruje naszą uwagę na kwestiach związanych z pasem WWE, ramami brzegowymi funkcjonowania federacji czy ice cream bars. Jednocześnie umyka nam to, co może być najważniejsze w tej całej historii, czyli przyszłość największej organizacji wrestlingu na świecie. Trudno powiedzieć, czy Vince weźmie pod rozwagę doświadczenia z tego storyline'u przy namaszczaniu swojego następcy. Nie można jednak wykluczyć, że na naszych oczach rysuje się kształt nowego WWE. W jednym z wywiadów Jim Cornette stwierdził, że śmierć Vince'a byłaby katastrofą dla federacji, gdyż drugiego takiego wizjonera w WWE nie ma. I być może jest w tym dużo prawdy, jednak pro-wrestling zawsze cechował się nieprzewidywalnością i to jest chyba jego największa zaleta.

p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz